Lepiej nie będzie (1-7): Myśli zebrane
23 lutego, przed południem
Co jest gorsze od bardzo głośnej kłótni
sąsiadów o ósmej rano w dniu, w którym nie trzeba wcześnie wstawać? Bardzo
głośna kłótnia sąsiadów Ukraińców. Nie dość, że się człowiek obudzi, to jeszcze
nie zrozumie ani słowa z przecedzonych przez ściany wyzwisk. I wcale nie chodzi
o to, że jakoś specjalnie przeszkadzają mi ludzkie odgłosy, nie. Po prostu
jeszcze niedawno gnieździłem się w mieszkaniu, które miało nieszczelną podłogę
przy kiblu. A pode mną mieszkało małżeństwo i niepełnosprawni rodzice jednego z
nich. Małżeństwo kłóciło się codziennie rano i wieczorem. Ich głównym powodem
do kłótni było to, że któryś z rodziców męża się zesrał albo posikał — czy to
obok kibla, czy to na łóżku. Darła się głównie kobieta, która miała również
problemy z tym, że jej mąż albo źle umył ręce, albo w kuchni źle talerz
położył. Tak było codziennie, a przez kibel wszystko doskonale leciało.
Teraz mam Ukraińców (dopiero co się
wprowadzili, wcześniej mieszkanie pode mną było puste), którzy kłócą się rano,
a wieczorem śmieją, wychodząc na balkon na fajkę. Co kilka dni wpadają do nich
znajomi i razem sobie ryczą jak zarzynane świnie.
Jak tu żyć w takich warunkach?
8 marca, wieczór
Jak co roku faceci wykupili wszystkie
czekolady z Żabek i tulipany z Lidlów. Normalka. Normalne jest też to, że
pośród facetów kupujących na ulicznych straganach kwiaty, widoczne są również
kobiety wykonujące tę samą czynność.
Jadąc rano autobusem w Dzień Kobiet zawsze dokładnie przyglądam się takim paniom i próbuję wywnioskować, czy są to lesbijki, kwiaty kupujące dla swoich dziewczyn czy kobiety hetero, kupujące kwiaty swoim kotom.
Jadąc rano autobusem w Dzień Kobiet zawsze dokładnie przyglądam się takim paniom i próbuję wywnioskować, czy są to lesbijki, kwiaty kupujące dla swoich dziewczyn czy kobiety hetero, kupujące kwiaty swoim kotom.
Odpowiedź na o wiele bardziej poważny temat
nadeszła niedługo później:
K. (czytelniczka
strony, która potem przynajmniej dziesięć razy zmieniała ocenę strony, jakby
dla podkreślenia, jak bardzo mnie nie lubi): Skąd w ogóle pomysł, że
kwiatki/czekoladki na dzień kobiet muszą mieć podtekst erotyczny. Typowe,
typowe.
Ja: No
właśnie, skąd ten pomysł? Kto tak powiedział?
K.:
Erotyczny, więc lesbijski, lesbijski, więc erotyczny. Zamiast po prostu znajoma
znajomej.
I oto
dowiedziałem się, że użycie w zdaniu nazwy na orientację seksualną ma od razu
podtekst erotyczny (no bo przecież jak powiem, że czytałem właśnie artykuł o
Biedroniu, który jest gejem, to znaczy, że od razu chcę zaglądać mu do łóżka) i
co więcej — powinno to być cenzurowane, bo coś takiego jak pary homoseksualne
nie istnieją, a jedynie pary znajomych. Tak więc nie można też mówić małżeństwo,
tylko związek kolegi z koleżanką. Mam rację? Nie? To dobrze.
12 marca, po południu
Śniło mi się dzisiaj, że byłem Batmanem
— chodziłem po elewacji jakiegoś zrujnowanego budynku, skakałem ze spadochronem
z jego dachu, podczas spadania walczyłem z jakimiś stworami, skakałem po murach
i płotach, stylowo prezentując w ten sposób aerodynamiczne właściwości
peleryny, a co najlepsze — próbowałem latać, machając rękoma tak energicznie,
że omal ich sobie nie pourywałem.
To nie był jakiś specjalnie porypany
sen, ale czułem się w nim jak idiota... Przy czym bardzo często czuję się
we śnie jak idiota — robiąc rzeczy różne — od zabija, przez seks z przypadkową
kobietą na ulica, po trwogę po tym, jak przekląłem w obecności ojca, przy
którym nigdy nie przeklinam.
Potem przypomniałem sobie, że dziś mam
urodziny. I pod tym kątem powinienem odczytać ten sen — tylko nie wiem, czy ta
nieudolność i idiotyzm mają być domeną całego mojego życia, czy tylko
najbliższego roku.
16 marca
Zarzucono
mi dzisiaj, że nie jestem oryginalny, że jedynie przetwarzam cudzą sztukę,
samemu nie robiąc nic — a przynajmniej nic twórczego. I wcale nie chodzi o to,
że osoba, która do mnie napisała, jest interentowym świeżakiem. To był wyraz
pierwotnego sensu twórczego, przy czym jednak nie da się ukryć, że twórca nie
może się obejść bez inspiracji, bo ta czyha wszędzie i we wszystkim. Internet
pomaga to rozgraniczać — nikt poważny nie zrobi przecież własnej interpretacji
cudzego tworu, bo to po prostu by nie przeszło. Więc jeśli coś się podoba, to
się to po prostu kopiuje (oczywiście z podaniem autora, czego nierobienie
również mi zarzucono).
Jaki
więc jest złoty środek — pokazywać ludziom jedynie własne dzieła, czy jednak
można czasem podzielić się cudzym dokonaniem?
O
odpowiedź poprosiłbym w szczególności przedstawicieli muzeów i galerii sztuki.
17 marca, po południu
Cały dzień siedziałem i nic nie robiłem.
Byłem jakiś bezsilny, wyprany ze wszelkiej chęci twórczej — często tak mam,
lecz potem jakoś się przełamuję i siadam do czegokolwiek, żeby jednak dzień nie
był całkiem zmarnowany. I tym razem w końcu zawziąłem się — usiadłem i zacząłem
pisać. W tym samym momencie w mieszkaniu niżej zaczęli się kłócić Ukraińcy —
tak głośno, że słychać ich, jakby znajdowali się w pokoju obok.
To chyba jakiś znak. Tylko nie do końca
go rozumiem...
18
marca, 2:30
Nie chce mi się spać, więc piję
piwo i oglądam sobie jutuba. Od Jelenich Jaj, przez Brzozę TV doszedłem do
hitów z programu Matura To Bzdura. I powiem Wam, że zagadnienia, jakie jakiś
czas temu były dla mnie raczej banalne, teraz wydają mi się naprawdę trudne. I
ja wcale się nie dziwię niektórym osobom, z których się człowiek nabija, bo nie
znają jakichś oczywistości, wzorów, dat, których człowiek się uczył, ale które
bez przypominania sobie z pamięci ulatują.
I naszła mnie taka „bardzo głęboka” refleksja — że w momencie, gdy nie
utrwalamy sobie wiedzy, to ona ginie. A więc — ginie większość tego, czego się
nauczyliśmy w szkole, bo nie ma to przełożenia na codzienne życie.
Albo
inaczej — prowadzimy wszyscy (ewentualnie tylko ja i ci, którzy odpowiadali na
pytania w programie) tak nędzne życia, że sprowadzają się one wyłącznie do
znania godzin otwarcia Lidla albo ceny* za puszkę Tyskiego, bez potrzeby
pamiętania, kiedy odbywały się obrady Okrągłego Stołu)
*Choć muszę się Wam przyznać, że
i ta ważna informacja często ulatuje z mej pamięci. Taki paradoks — im więcej
kupuję piwa, tym mniej pamiętam, chociażby właśnie jego ceny.
21 marca, północ
Też tak czasem macie, że
przychodzi Wam na myśl jakaś dziwna, tragiczna sytuacja (np. wyobrażacie sobie
śmierć kogoś bliskiego — dopuszczacie myśl, że komuś coś się może stać i zaraz
potem pukacie w niemalowane), która nie miała miejsca, lecz która kiedyś może
się ziścić — i właśnie dlatego odsuwacie ją od siebie, odrzucacie? Jest to dość
absurdalne, bo przecież żadna myśl nie może mieć wpływu na rzeczywistość (jeśli
oczywiście samemu jej się nie zrealizuje). Ja dość dawno temu doszedłem do
wniosku, że jak już jakąś, nawet mocno nieprzyjemną, myśl rozpocząłem, to ją
dokończę, bo przecież nic się nie może stać. Rozwijam ją w głowie w celach
poznawczych — może kiedyś będzie mi łatwiej coś podobnego opisać. Albo
zaakceptować, że rzeczywiście zaistniała.
I
tak ostatnio — kilka dni temu — czekając na przystanku na znajomą osobę, która
miała przyjechać busem, myślałem sobie — co by to było, gdyby bus, którym
właśnie jedzie, miał wypadek. Myślę dalej — jeszcze nigdy w tej firmie
przewozowej nie zdarzył się żaden wypadek na trasie (a dość dobrze ją poznałem
dzięki znajomości z jej właścicielami, poza tym sam często korzystam z ich
usług). No bo przecież kiedyś w końcu musi
się zdarzyć wypadek, nie można tak cały czas jeździć i jeździć zupełnie
bezwypadkowo (oczywiście akceptując przy tym wszelkie jakieś mniej poważne
zdarzenia losowe). I myślę dalej — że straszne by było, gdyby
akurat przy tym kursie coś się stało. Że w ogóle ubolewałbym nad jakimkolwiek
wypadkiem. I tak myślę, tworzę scenariusze ewentualnych wypadków — stojąc na
mrozie i próbując zająć się czymś, żeby czas oczekiwania jakoś zleciał.
I
oto kilka godzin temu dowiedziałem się, że po raz pierwszy w historii tej firmy
przewozowej zdarzył się na trasie wypadek — śmiertelny. Kierowca zginął na
miejscu (znałem go osobiście, wiele razy z nim jeździłem). Pasażerom nic się
nie stało, poza tym było ich tylko dwoje, siedzieli gdzieś z tyłu, a tam
uderzenie w drzewo odczuli nieco mniej niż kierowca, dla wydobycia którego
straż musiała rozcinać samochód.
Cały
czas uważam, że myśli nie mają wpływu na rzeczywistość. Ale to jest naprawdę
dziwne uczucie — być myślowym prekursorem tragedii.
A
może jednak Bóg/Szatan słucha każdego z nas i ziszcza to, o czym boimy się
myśleć? I jeżeli ktoś myśli o tym bez ogródek, to jego sprawa ma priorytetowy
status?
Komentarze
Prześlij komentarz