Skowyt. Rozdziały 2 i 3
2
Pięćdziesięcioletnia
Olga Błaszczyk dawno nie klęła tak głośno i siarczyście jak dziś.
– Mógłbyś mi chociaż trochę pomóc?! – krzyknęła do męża, który stał w oknie i z kubkiem kawy w ręku jej się przyglądał. – Chociaż raz – dodała, lecz na tyle cicho, że nie miał szans usłyszeć.
Pół
godziny temu sama piła kawę. W pośpiechu, bo z jakiegoś powodu nie mogła się
dziś obudzić. Przez drżące ze zdenerwowania dłonie wylała sporą część gorącego
płynu na spodnie, które w jeszcze większym popłochu musiała zmienić. A nie
miała już na to czasu, tym bardziej że przed domem stał zasypany śniegiem
samochód. Wiedziała, że sporo czasu spędzi na jego odśnieżaniu, a potem jeszcze
na skrobaniu szyb.
– I
na co się tak gapisz? – warknęła do męża, gdy zmiatając z dachu śnieg, znów dostrzegła
jego sylwetkę. Miała nadzieję, że jednak jej pomoże, ale mężczyzna najwyraźniej
nie miał zamiaru wychodzić na mróz. Stał przy ciepłym grzejniku i cieszył się
wolnym dniem. Nie pracował już od miesiąca i dobrze mu z tym było. Tymczasem
żona musiała harować za dwoje, żeby móc jakoś związać koniec z końcem.
Za
pięć minut powinna być w pracy, a dopiero co wsiadła do samochodu i odpaliła
silnik. Uruchomiła wycieraczki, zalała szybę zimowym płynem ze spryskiwacza i
oczyściła ją z zamarzniętych plam. Ostatni raz spojrzała w stronę okna. Męża
już za nim nie było, więc tylko zacisnęła w złości zęby i ruszyła przed siebie.
Ulice
były zasypane i niemal nieprzejezdne. Pługi nie dawały rady, podobnie
całoroczne opony w samochodach, które mijała. Olga swojego fiata pandę
zaopatrzyła w zimowe, dlatego lepiej sobie radziła w zaspach, które tworzył
wiatr. Mimo to do pracy jechała o wiele dłużej niż zwykle i pod sklepem
pojawiła się o pół godziny za późno. Domyślała się jednak, że w taką pogodę
nikt nie będzie czuł potrzeby ani ochoty kupna tanich ubrań, w których
gustowały głównie kobiety po pięćdziesiątce. Miała nadzieję, że żaden klient nie
czekał przed sklepem na otwarcie, że nikogo nie zdenerwowała jej nieobecność, a
tym samym nie ściągnie jej na głowę złości właściciela. Gdyby straciła teraz
pracę, wraz z mężem mieliby sytuację tak trudną, jak jeszcze nigdy. Nie mogła
na to pozwolić.
W
końcu jednak zaparkowała i niedługo potem w pośpiechu otworzyła sklep.
Wywiesiła tabliczkę „otwarte” i mogła w spokoju zrobić sobie drugą tego dnia
kawę. Bardzo jej potrzebowała, chociaż ciśnienie cały czas miała wysokie.
Z
parującym kubkiem stanęła w końcu przed oknem, jak to często robiła w dni bez
większego ruchu, i zapatrzyła się w sypiący śnieg. Wcześniej padało głównie w
nocy, ale delikatnie i krótko. Nawałnice zapowiadano już od miesiąca, więc gdy
wczoraj wieczorem podano w wiadomościach, że dzisiejszy poranek będzie
wyjątkowo trudny, raczej nikt w to nie wierzył. I tym sposobem zima po raz kolejny
zaskoczyła kierowców.
Olga
patrzyła, jak co chwila przez pasaż przy Pałacu Kultury i Nauki, przy którym
mieścił się jej sklep, przebiega ktoś w pośpiechu, zmierzając albo w stronę
pobliskiego przystanku, albo stojącego przy Alejach Jerozolimskich bądź na
Pankiewicza samochodu. Jej sklep znajdował się na rogu, mogła więc obserwować
obie ulice. Ludzie nosili ze sobą szczotki do odśnieżania samochodów, kupowali
szybko w sklepie obok z częściami samochodowymi zimowy płyn do spryskiwaczy
albo z pomocą miski z ciepłą wodą zamierzali przywrócić szybom ich normalnym
wygląd.
Nikt
zdawał się nie zauważać dziwnej rzeźby stojącej kilka kroków od witryny sklepu.
– Co
to jest? – zapytała samą siebie.
Nie
miała pojęcia, czym może być ta dziwaczna postać. Z pewnością wcześniej jej nie
było. Doskonale znała tu każdy kąt, lecz tajemniczej rzeźby ludzkich rozmiarów
nie kojarzyła.
Odstawiła
kubek na parapet i wyjrzała przez okno w drzwiach, skąd był lepszy widok.
Oparła się o nie i wstrzymała powietrze, żeby szkło nie zaparowało. Dostrzegła
dość karykaturalną postać, jakby ktoś chciał uchwycić w ruchu tancerza, który
właśnie robi piruet. Dłonie miała złączone nad głową, nogi delikatnie
rozstawione, a płaszcz, którym została okryta, wirował wraz z obrotem.
Choć
Olga nie dostrzegała zbyt dobrze twarzy wyrzeźbionej postaci, głównie dlatego,
że pokrywał ją śnieg, to zdawało się jej, że wymalowano na niej wyraz ogromnego
bólu. Miała szeroko otwarte usta, przymknięte oczy i odchyloną do tyłu głowę,
jakby wcale nie o taniec chodziło, lecz próbę jak najgłośniejszego krzyku.
Gdy
to sobie uzmysłowiła, założyła kurtkę i wyszła przed sklep. Miała ochotę zabrać
stąd tę rzeźbę, czy też manekina, bez względu na to, kto i po co go tam
postawił. Sądziła, że ktoś – może śmieciarze, gdy opróżniali pobliskie
kontenery – wyciągnął z kontenera dziwną lalkę i postanowili zrobić jej i
okolicznym mieszkańcom psikusa.
–
Niedorzeczny żart – mruknęła pod nosem, gdy wyszła ze sklepu i podeszła do
zasypanej śniegiem postaci. Wtedy dostrzegła, że jej środek jest pusty, tak
samo jak miejsca na usta i oczy. Widząc to, zadrżała. Gdy jednak dostrzegła
niesamowicie realny zarys żeber i zalaną krwią skórę, zrozumiała, że to nie
jest ani manekin, ani rzeźba.
3
Robert
Foks wyszedł ze szpitala psychiatrycznego, w którym przebywała jego żona.
Jedyne, na co miał teraz ochotę, to bezrefleksyjne patrzenie przez szybę. Nie
chciał o niczym myśleć ani tym bardziej niczego wspominać. Przede wszystkim
tego, jak przed chwilą odwiedził wciąż nieufną wobec niego kobietę, która z
jednej strony zdrowiała, ale z drugiej zdawała się pozostawać kimś, kto już
nigdy nie będzie tą samą osobą, co kiedyś. Nie chciał też przywoływać w myślach
ani jednej sceny z ostatnich tragicznych wydarzeń. Chciałby się od tego wszystkiego
jakoś odciąć, ale wiedział, że nie jest to możliwe.
Byłoby
to szczególnie uciążliwe, gdyby cały dzień siedział bezczynnie w domu, dlatego
mimo wszystko ucieszył go telefon od podkomisarza Pawła Radeckiego, który w
kilku szybkich zdaniach poinformował go, że naczelnik chce widzieć Foksa z
powrotem w wydziale.
–
Mamy coś nowego. Jak szybko możesz pojawić się na miejscu? – spytał
podkomisarz, którego głos nie wydawał się zbyt przyjazny.
Powrót
Foksa oznaczał, że Radecki zostanie zdegradowany. Chociaż w poprzedniej sprawie
poprowadził zespół zupełnie przez przypadek, a nie dlatego, że był dobry, to
jednak odnalazł się na stanowisku Foksa. Teraz musiał pogodzić się z tym, że
tych kilka tygodni świetności się skończyło i mógł jedynie liczyć na to, że
komendant i naczelnik chwalą sobie jego pracę. Awans, tak czy inaczej, mógł mu
się dzięki ostatniej sprawie przydarzyć znacznie szybciej.
– Na
komendzie czy w kostnicy?
– Na
miejscu znalezienia ciała.
Foks
zawahał się.
–
Nie zabraliście go jeszcze?
–
Musisz sam to zobaczyć. Wydaje mi się, że miejsce i sposób ułożenia zwłok są
tutaj dość istotne. Gajewski chce, żebyś sam wszystko dokładnie obejrzał.
Ego
Foksa zostało tymi słowami przyjemnie połechtane, chociaż zdawało mu się, że
Radecki wypowiada je przez zaciśnięte zęby. Nie dało się jednak ukryć, że
komisarz miał nie tylko większe doświadczenie, ale po prostu lepsze oko i
niepowtarzalny zmysł. Był nie tylko dobrym śledczym, ale też umiał wejść w
umysł tego, którego szukał. Nie od zawsze jednak to potrafił. Tak samo jak nie od
zawsze myślał o wstąpieniu w szeregi policji. Skłoniła go do tego rodzinna
tragedia, chociaż Foks zdawał sobie sprawę, że po latach niewiele będzie mógł w
tej sprawie zdziałać. Niemniej gdy zaczął tropić swojego pierwszego podejrzanego,
wiedział, że właśnie to jest jego powołaniem.
Po
uzyskaniu dyplomu z kryminologii i ukończeniu studiów podyplomowych z
psychologii szybko wstąpił do policji, a potem jego kariera potoczyła się
bardzo szybko. Wcześniej nawet nie zakładał, że dotrze tak wysoko, ale do tego
właśnie podświadomie cały czas dążył. Teraz najlepiej wypełniał swoją rolę.
Niestety
ze wszystkim wiązało się duże ryzyko.
***
Radecki
podał mu adres i pół godziny później Foks był już na miejscu. Z trudem, ale
jednak pokonał kilka całkowicie zasypanych ulic. Minął trzy stłuczki i
kilkanaście prób pokonania zasp, które nie miały szans się udać. Jego volvo s60
dawało sobie radę, w razie czego w bagażniku miał zestaw opasek na śnieg i
łańcuchy, więc nie obawiał się żadnej sytuacji. Tym bardziej że po ostatnim
wypadku pojazd został dokładnie przejrzany i w pełni wyremontowany. Chociaż
Foks poświęcił na to większość oszczędności, to jednak zdawał sobie sprawę, że
w tym momencie pieniądze nie mają tak naprawdę żadnej wartości. Chociażby przez
inflację, która zżerała je niczym korozja podwozie starego grata, więc warto
było weń inwestować prawie wszystkie zaskórniaki. Poza tym pieniądze w oczach
Foksa straciły na wartości, gdy dostrzegł, że w życiu potrafią więcej zabrać
niż dać. Dlatego ich nie żałował.
Zaparkował
w pobliżu placu przed Pałacem Kultury i Nauki. Wszędzie powiewały na wietrze
policyjne taśmy, a przy jednym ze sklepów stał wysoki parawan, przy którym
czekał na niego Radecki w towarzystwie prokurator Kowalczyk i lekarza medycyny
sądowej.
–
Miło ponownie was wszystkich wiedzieć – rzucił na powitanie, chociaż miał
nadzieję, że Kowalczyk tu jednak nie zastanie. Ostatnie, czego potrzebował, to
się z nią teraz użerać.
Już niemal
słyszał, jak prokurator śmieje się ironicznie z jego słów, ale ta tylko
odwróciła wzrok. Zignorowała Foksa, co wydało mu się jeszcze gorsze.
– I
ciebie również – odparł Radecki, a lekarz tylko skinął głową. Mieli na dłoniach
rękawiczki, więc nie mogli się przywitać, ale gdy tylko Foks dostrzegł fragment
tego, co znajdowało się za parawanem, zapomniał o jakichkolwiek dalszych
uprzejmościach.
–
Więc co my tu mamy? – rzucił tylko i bez dalszego wahania wszedł za parawan.
Zamarł i zadrżał, jakby za kołnierz wleciał mu śnieg.
Kowalczyk
wycofała się za taśmę i zapaliła. Radecki stanął u boku Foksa, a lekarz udał
się do swojego samochodu. Skończył już wstępne oględziny, technicy obejrzeli
cały teren i pozostawało tylko zabezpieczenie ciała, na które właśnie patrzył
Foks.
Nie
miał jednak pewności, co tak naprawdę widzi. W pierwszej chwili dostrzegł
dziwną rzeźbę zasypaną przez padający śnieg. Potem dostrzegł rysy twarzy. Umysł
Foksa uznał postać za realnie wyglądającego manekina, który został zabrany z
jakiegoś sklepu odzieżowego. Ale wtedy dostrzegł wyraźnie zarysowujące się pod
rozprutym brzuchem męskie genitalia, oczodoły i pustą jamę brzuszną z doskonale
widocznymi żebrami i kręgosłupem.
Otrząsnął
się, rozumiejąc, że to człowiek, którego z niesamowitą precyzją pozbawiono
wnętrzności. Ciało zostało wręcz idealnie wypatroszone. Skórę rozcięto od
klatki piersiowej aż do krocza i rozsunięto jej płaty niczym poły płaszcza, co
mogło też przypominać zwiewną sukienkę albo skrzydła, w tej formie jednak dość karłowate
i raczej niezdolne unieść w powietrze, po czym oczyszczono ze wszelkich
ochłapów i fragmentów mięsa, zupełnie jakby ktoś to zrobił łyżeczką. Wyjęto też
każdy organ.
Cofnął
się nieco i z lepszej perspektywy przyjrzał niecodziennej pozie ofiary. Ciało
stało stabilnie na ziemi, nogi zatopiono w bryle lodu przywodzącej na myśl
betonowe buty rodem z tandetnego filmu akcji. Ręce ofiara miała podniesione,
jakby robiła piruet. Tak można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Po chwili
jednak było już pewne, że przed śmiercią mężczyzna nie tańczył, lecz był do
czegoś przykuty. Związano mu ręce i zaczepiono najprawdopodobniej o wysoko umieszczony
hak, w taki sposób, że sięgał do ziemi tylko koniuszkami palców.
Wystarczyła
chwila w takiej pozycji, aby poczuć okropny ból. Wokół zamarzniętej szyi dało
się dostrzec siną pręgę. Zapewne tam znajdowała się kolejna pętla, więc gdy
nogi opadały z siły, pętla zaciskała się coraz mocniej i mocniej.
–
Jest duża szansa, że sprawca przystąpił do wyjmowania organów w czasie, gdy
ofiara jeszcze żyła – powiedział Radecki. – Jest cała zalana krwią, grymas na
twarzy zdradza, że niesamowicie cierpiała. Dałoby się pozbawić człowieka kilku
narządów, zanim ten by zmarł. Oczywiście jeśli nie straciłby od razu
przytomności, lecz można się domyślać, że sprawca zadbał o to, żeby szybko tę
przytomność odzyskiwał.
–
Bez wątpienia – odparł Foks. Domyślał się, że egzekucja była rodzajem jakiejś
kary. Zemsty. Stojące przed nim ciało zostało poddane torturom, bo jego
właściciel wyrządził komuś krzywdę, za którą ten postanowił odpowiedzieć krwią.
Z
doświadczenia wiedział jednak, że kara najpewniej nie była zasłużona.
– Co
może się równać takiej zbrodni? – spytał na głos.
– Możliwe,
że dowiemy się tego, gdy już zidentyfikujemy ciało.
–
Miał cokolwiek przy sobie?
Domyślał
się odpowiedzi.
–
Nic. Żadnych dokumentów, żadnych znaków szczególnych, jedynie zamarznięta skóra
i kości. Wokół ciała też niczego nie znaleźliśmy. Zupełnie czysto. Wszelkie
ślady traseologiczne przykrył śnieg.
–
Monitoring?
–
Jest w pobliżu kilka kamer, ale śnieg sypie na tyle gęsto, że widoczność jest
zbyt mała, żebyśmy mogli cokolwiek z nich odczytać.
– A
co z najbliższymi sklepami?
–
Monitoringu brak.
–
Właściciele sklepów nie boją się złodziei albo wandali? – zdziwił się Foks, ale
gdy się rozejrzał, dostrzegł tylko sklep z tanią odzieżą, który zasłaniał teraz
w większości parawan, a za rogiem znajdował mały punkt z częściami do
samochodów, który zapewne prowadził jakiś siedemdziesięcioletni dziadek wraz z
żoną. Przy Alejach Jerozolimskich, najbliżej sklepu odzieżowego, znajdował się
pusty lokal. Dalej był warzywniak i dopiero za nim jakiś butik, potem chyba
sklep mięsny, ale to już było za daleko.
–
Jakoś mnie to nie dziwi – odparł Radecki. – Domyślam się, że po tej akcji
postarają się coś z tym zrobić, ale z pewnością to miejsce na długie lata
wyczerpało swój kryminalny potencjał.
–
Pytanie, czy wcześniej jakikolwiek miało – odparł Foks. – Czemu ktoś wystawił
ciało w takim właśnie miejscu? Musiał zdawać sobie sprawę, że podczas zamieci
będzie mógł zrobić w centrum miasta dosłownie wszystko, ale czemu akurat tutaj?
Morderca musi mieć jakiś związek emocjonalny z tym miejscem – sam sobie
odpowiedział.
– Z
lumpeksem? – zdziwił się Radecki. – Ktoś, kto ma jakikolwiek związek z tym
miejscem, raczej nie pokusiłby się o tak wyrafinowaną zbrodnię. Prędzej
widziałbym tutaj ofiarę uduszenia, zasztyletowania, no, może wyrzucenia z okna.
Foks
skinął głową, przyznając mu rację.
–
Trzeba będzie sprawdzić każdego, kto ma tutaj swój sklep, każdego właściciela
posiadłości przy placu i wszystkich sprzedawców. Bardzo możliwe, że ktoś z nich
znał albo ofiarę, albo sprawcę.
Radecki
przytaknął.
Po
chwili technicy zabrali ciało, a Foks skrzywił się, bo zapewne nie spełnił
oczekiwań naczelnika. Gajewski miał nadzieję, że komisarz od razu coś znajdzie,
ale sprawa nie wyglądała na zbyt prostą.
Takie
jednak Foks lubił najbardziej.
Zachęcam serdecznie do przeczytania zarówno "Skowytu", jak i tomu pierwszego. Oba możecie zamówić w tym miejscu: https://www.empik.com/szukaj/produkt?seriesFacet=komisarz+robert+foks
Komentarze
Prześlij komentarz